ulica Młynarska, "Z niewolników w ludzi wolnych..."

Stara zabudowa ulicy Młynarskiej, w czasie okupacji Mühlgasse.



Z ulicą Młynarską, związana jest niezwykła postać dr Daniela Wajskopfa.

Prof. Michał Seweryn Erlicki, ocalały z łódzkiego getta, wspominał (1):

"W marcu 1940 roku na rozkaz okupanta przenieśliśmy się do getta. Naszej matce wraz z jej znajomym dr Danielem Wajskopfem, udało się znaleźć dwa sąsiadujące ze sobą mieszkania na trzecim piętrze, w domu przy ulicy Młynarskiej 25 (róg Zawiszy Czarnego). Mieliśmy szczęście. Był to dom murowany i jak na warunki w getcie -luksusowy, bo z bieżącą wodą, ale niestety z ubikacjami na podwórku. Jedno z tych mieszkań zajął dr Wajskopf ze swą dość liczną rodziną… Nasz sąsiad, dr Wajskopf, internista, był jedynym lekarzem w getcie łódzkim, który nie przyjmował specjalnych racji żywnościowych, przyznawanych lekarzom przez Rumkowskiego. Dr Waskopf leczył pacjentów bezpłatnie i na naszym korytarzu zawsze czekała kolejka…

"
Postać dr Wajskopfa, przywołuje również w swojej książce Saloma Kape (2):

"Latem 1944 roku, kiedy armia radziecka usadowiła się na lewym brzegu Wisły, likwidowano łódzkie getto, a jego mieszkańców wysyłano do Auschwitz. Nikt nie przewidział, ile jeszcze wody w Wiśle upłynie, zanim Rosjanie wyzwolą Łódź. Wydawało się to bliskie, ale Armia Czerwona z jakichś strategicznych powodów wstrzymała ofensywę na sześć miesięcy. Dało to nazistom aż nadto czasu na zaplanowane zniszczenie społeczności żydowskiej w Łodzi. Doktor Daniel Wajskopf wraz z rodziną uniknął deportacji, ukrywając się w piwnicy. Tam oczekiwali oswobodzenia, lecz wichry wojny były im przeciwne. Naziści wykryli kryjówkę Daniela dwa miesiące przed wyzwoleniem."

Zdarzenie to dokładaniej opisała historyk Andrea Löw (3):

„…wiadomo o pewnym niezwykłym przypadku. Na początku listopada 1944 r. wytropiono podziemny bunkier, będący kryjówką dr. Daniela Wajskopfa i jego rodziny. Na początku 1944 r. Wajskopf usiłował razem z bratem, prawnikiem, zdobyć dla getta broń do zorganizowania aktywnego oporu. Plan nie powiódł się jednak z przyczyn od niego niezależnych. Gdy Hans Biebow próbował wraz z innymi dostać się do jego kryjówki, Wajskopf bronił wejścia do piwnicy, okładając intruzów. Powalił Heinricha Schwinda, pracownika administracji getta, a następnie chwycił za kark Biebowa, grożąc mu odwetem za wymordowanie łódzkich Żydów. Waskopfa zastrzelono. Incydent ten opisywało wielu żydowskich świadków, zachował się także raport niemieckiej administracji getta dla gestapo, różniący się w kilku punktach: lekarz Weisshaupt, jak go tu błędnie nazwano, dotkliwie pobił Schwinda, po czym wywiązała się poważna bójka. W tych okolicznościach jeden z poruczników oddał w kierunku lekarza dwa, a Biebow trzy strzały. ..”

Salomea Kape w cytowanych już wcześniej wspomnieniach (2), napisała:

„Odwaga Daniela i widok rannego, drżącego komendanta otworzyły nam drogę do przemiany z niewolników w ludzi wolnych. Nigdy nie czułam się bardziej żywa niż w tych dniach po śmierci Daniela, ponieważ zrozumiałam, że przeżyć to jeszcze nie wszystko. Wolność może być obecna nawet w najbardzej ograniczonej przestrzeni jakiejś piwnicy. Wówczas zdałam sobie też sprawę, że umrę raczej na stojąco, jak Daniel, a nie czołgając się. Z każdą chwilą gdy tak zadecydowałam, nie czułam już strachu i ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa, jakiego wcześniej nie zaznałam. On mnie wyzwolił ze strachu i odrętwienia… W tych bolesnych i okrutnych czasach znalazłam wzór, bez którego pozostałabym okaleczona na całe życie…”



Część roziny, ukrywająca się w getcie razem z dr Wajskopfem, doczekała się wyzwolenia. Daniel Wajskopf został pochowany na Nowym Cmentarzu Żydowskim w Łodzi.

W Słowniku Biograficznym Żydów Łódzkich, opisany jest krótki życiorys "bohatera getta":

"WAJSKOPF Daniel (1899–1944), lekarz rentgenolog. Urodził się 26 IV 1899 r. w Radomsku jako syn Szlamy i Ruchli z d. Dykierman. Studia medyczne rozpoczął w Warszawie, po czym przerwał na 2 lata, zaciągając się do legionów Piłsudskiego. Po ukończeniu studiów lekarskich (1925) praktykował w Łodzi. Jego żoną była Paulina (Perla) z Lewich (1901-1944), lekarz internista i ginekolog, członek Izby Lekarskiej. Przed wybuchem II wojny światowej mieszkali przy ul. Piotrkowskiej 101. W lutym 1944 r. wchodził w skład kilkuosobowej grupy zamierzającej zorganizować zbrojny opór mieszkańców getta. Zginął 6 XI 1944 r. zastrzelony przez Hansa Biebowa, gdy stanął w obronie kryjówki, w której przebywał wraz z rodziną. Daniel pochowany został na cmentarzu przy ul. Brackiej. Obok spoczywa jego brat Bernard."





Źródła:
(1) "Byłem w łódzkim getcie" Prof. Michał Seweryn Erlicki, wspomnienia zamieszczone w Kronice Miasta Łodzi, kwartalnik 2(46)/2009
(2) "Kocham Twą urodę złą, najdroższe miasto na świecie. Wspomnienia z getta łódzkiego." Salomea Kape, Wydawnictwo SWPR, 2014
(3) "Getto łódzkie Litzmannstadt Getto. Warunki życia i sposoby przetrwania" Andrea Löw, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, 2013
(4) http://www.forensic-psych.com/articles/artWeiskopfPolish.php


Archiwalna fotografia ze zbiorów Yad Vashem.

ul. Wojska Polskiego, „Przyleciał ptaszek”



„Przyleciał ptaszek” – Alice de Buton**

Przyleciał ptaszek, usiadł na moim…* Leć ptaszku dalej, zabierz pozdrowienie i…* Nie mogę ci towarzyszyć gdyż muszę tu zostać !!! Trzy proste słowa, a przecież tak wiele mówiące. W czasie kiedy śpiewano tę szkolną piosenkę, pełną, nie obciążoną troskami dziecięcą piersią nie wiedziano jeszcze, jaki tragizm, wynikający z ciężkiego losu może w nich tkwić. Jakże inaczej jest dzisiaj!


„Przyleciał ptaszek...” Jaskółka! Mówi się, że jaskółki przynoszą szczęście. Szczęście w getcie – czy jest w ogóle coś takiego?


Tu szczęściem jest już kiedy można pracować, kiedy ma się jakieś od biedy ludzkie domostwo, nawet jeśli w izbie mocniej pada niż na ulicy. Szczęście jest kiedy ma się coś do jedzenia, szczęście jest kiedy po czterech godzinach stania w kolejce przynosi się do domu 10 dkg mięsa, a przy tym złapie się jakiś jadalny kawałek zanim zostanie wydany ostatni przed nosem, tak że wychodzi się z pustymi rękoma. Szczęście jest, kiedy działa studnia na podwórku i nie trzeba chodzić po wodę kilka domów dalej. Wszystko to jest szczęście – szczęście w getcie!


Ale szczęście to nie jest. Utracono je, trzeba je było zostawić tam, gdzie właśnie było się szczęśliwym i skąd zostało się bezlitośnie przepędzonym: w domu!


Teraz przylatuje tu ptaszek, przylatuje tu rano na okno punktualnie o godz. 6.30 i ćwierka swoje „Guten Morgen” lub „Dzień dobry” po polsku lub po niemiecku w zależności od tego w jakim języku ćwierka. Siedzi na otwartym skrzydle okiennym i pokazuje swój łepek. Potem siedzi na drugim oknie i porusza swym majestatycznym ogonkiem. Ta jaskółeczka, o której nic więcej nie wiadomo, jak tylko to, że po prostu jest.


„Szczęściem jest ptaszek” – mówi pewna wiedeńska piosenka – „przelatuje często obok...”, ale obok mnie się zatrzymuje. Już od kilku dni. Nic o nim nie wiadomo, nie rozumie się jego posłania, przeczuwa i czuje tylko coś i nie wiadomo, czy odpowiedź, którą próbuje się wyczytać z jego myśli w ptasim języku, dotrze tam, gdzie jest wysyłana. Ale człowiek się cieszy, czuje: szczęście! Jaskółka w pokoju!


Czy przylatuje ona z domu i przynosi pozdrowienia, przynosi wiadomość, na którą tak się czeka z utęsknieniem? Tutaj jest się tak przeraźliwie samotnym, tak odciętym od całego świata!. Nic nie wiadomo o swoich, nic o ukochanych, których musiało się zostawić. Prawie dziesięć miesięcy jest się w tym „więzieniu” nie znając wyroku. Dożywocie?! – ciężka kara, kara, której można się spodziewać po popełnieniu poważnego wykroczenia przeciw prawu. Jakie przestępstwo się popełniło? Żadnego, żadnego i po trzykroć żadnego. Przyszło się na świat jako Żyd, to wystarczy.


A „ptaszek poleciał dalej, zabrał pozdrowienia i pocałunek, gdyż ja nie mogę mu towarzyszyć… ponieważ muszę zostać tu !!!”


Litzmannstadt-Getto, 26 lipca 1942 r.
*tekst nieczytelny



**Buton Alice de (1901 Berlin –1944) - "Ur. w Berlinie, współautorka Kroniki. W 1921 r. udała się do Wiednia, gdzie otrzymała austriackie obywatelstwo. We wrześniu 1941 r. została deportowana wraz z I wiedeńskim transportem do getta w Łodzi. Oprócz pracy nad Kroniką Alice de Buton pisała też prywatne szkice dotyczące rzeczywistości getta oraz wiersze. Z tekstu pt. Wie arbeitet der Neueingesiedelte im Getto (Jak pracuje nowo wsiedlony w getcie) dowiadujemy się, iż w Wiedniu pracowała jako urzędniczka oraz, że była laureatką konkursu na najlepszą maszynistkę. Doskonałe rekomendacje z Wiednia oraz „gładko zaliczony egzamin” pozwoliły jej uzyskać pracę w Wydziale Archiwum, gdzie pełnić miała „funkcję samodzielnej korespondentki-maszynistki”. Najprawdopodobniej została wywieziona jednym z ostatnich transportów do Auschwitz, gdzie zginęła."

źródło:
1) Felieton „Przyleciał ptaszek” - Kronika Litzmannstadt Getto 1941-1944, Tom V Suplementy, s. 199-200 (tłumaczenie: Krystyna Radziszewska)
2) Kronika Litzmannstadt Getto 1941-1944, Tom V Suplementy, Leksykon, s. 283


Verladebahnhof Getto - Radegast

Teren bocznicy na Marysinie a w czasie okupacji stacja przeładunkowa getta "Radogoszcz" (Verladebahnhof Getto - Radegast).
Dziś tory bocznicy porasta trawa i kwiaty.

Droga do łódzkiego getta biegła przez stację Radogoszcz. Tu na przełomie 1941 i 1942 przybyło około 20 tysięcy Żydów z likwidowanych gett ze Zduńskiej Woli, Włocławka, Brzezin, Bełchatowa, Ozorkowa, Strykowa, Łasku, Ozorkowa, Pabianic, Sieradza, Wielunia...
Bocznica na Marysinie okazała się także ostatnim przystankiem dla wielu spośród blisko 20 tysięcy deportowanych Żydów z Europy Zachodniej z Wiednia, Berlina, Pragi, Frankfurtu nad Menem, Kolonii, Hamburga, Emden, Dusseldorfu, Luksemburga.
Przybyło tutaj również ponad 5 tysięcy Cyganów wysiedlonych z pogranicza austro-węgierskiego (Burgenlandu), deportowanych do getta łódzkiego.

Jednym z wysiedlonych z Pragi był Oskar Rosenfeld. 4 listopada 1941 roku przyjechał ostatnim praskim transportem do Łodzi. Moment przybycia na stację Radogoszcz opisał:

"Pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Z impetem otwarto drzwi wagonów. Wyczerpani, nieludzko zmęczeni, z walizkami w rękach i plecakami na plecach, z tobołkami pod pachą - ponad tysiąc osób z największym tródem schodziło po stopniach wagonów. Gdzie nie stąpnęli, wpadali w głębokie kałuże błota, szlamu i wody. Była jesień. Polsko-rosyjska jesień. Gestapowcy w mundurach feldgrau popędzali: "Naprzód! Biegiem! Biegiem!" - wrzeszczeli jasnowłosi, dobrze odżywieni, młodzi mężczyźni. Nigdy nie zapomnę jednego z nich - z rudawą, szczeciniasta brodą i rudymi brwiami, przeszywajacy wzrokiem i charczącym głosem. Krzyczał do nowo wsiedlonych: "Biegiem, żydowska świnio", bił kobiety, które nie wiedziały, w którą stronę sie obrócić. Gdzie oni wylądowali? Czyją byli własnością? Gdzie pomocna dłoń wyciągnieta w ich stronę? Kto zajmie się tysiącem ludzi, wyrzuconym z pociągu w samym środku łódzkiego pustkowia? Nic, nic. To nie mieściło się w głowie. Mózg był pusty, zapomniał nawet o tym, że przez cały dzień i całą noc prawie nic nie jedli. Uformowała się kolumna. Ludzie brnęli dokądś przez błoto i szlam. Wielu ciekawskich stało wzdłuż ulicy, zabudowanej ubogimi domkami, a okolica była bardzo zaniedbana i trudno było stwierdzić, czy jest to miasto czy wieś... Na kilka wozów, zaprzężonych w pojedyncze chude konie, załadowano starców i chorych. Woźnice klęli, okładając batem biedne szkapy. Może to był przedsmak, co czekało tu na nich? Ludzie w podartych łachmanach, z twarzami o barwie wosku szli obok. Widać było jakieś taczki, niewielkie wózki, ciągnięte przez młodych ludzi, nie przez zwierzęta. Smutne, gliniane chaty... Bezbronne drzewa i krzaki... Kałuże błota... Cuchnące śmieci... niezliczone umęczone ludzkie stworzenia o zgarbionych plecach... Obok twarze, które zniosły już wszelkie możliwe cierpienie, twarze, na których wypisane było: wytrzymamy, przeżyjemy was, nie zniszczycie nas... nędzne kramy, gospody, kawiarnie, sprzedawcy papierosów, dziewczęta i dzieci, oferujące coś na sprzedaż, zapach rzeczy, których nie widuje sie na Zachodzie, młodzi ludzie w mundurach, z gwiazda Dawida na rękawach, krzyki sąsiadujące z ciszą, a nad tym wszystkim niebo zasnute szarą mgłą, a na nim z rzadka przemykające ptaki, podobne do kruków... To była łódzka dzielnica, świat przestępstw, Litzmannstadt-Getto..."*



Na poniższym zdjęciu kolumna wsiedlonych w asyście żydowskiego policjanta zmierza ze stacji Radegast w stronę miasta. "Nad tym wszystkim niebo zasnute szarą mgłą..."
Piętrowy budynek w tle zachował się po dziś dzień.



"Po podjęciu decyzji w sprawie ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej stacja ta wprzęgnięta została w hitlerowski mechanizm zagłady mieszkańców getta łódzkiego. Stąd w 1942 i 1944r. do obozów zagłady w Chełmnie nad Nerem i Oświęcimia - Brzezinki wywieziono ok. 145 tys. Żydów."**





źródła:
* "Wozu noch Welt. Aufzeichnungen aus dem Getto Lodz" O. Rosenfeld, cytat za "Getto łódzkie, Warunki życia i sposoby przetrwania" Andrea Löw s. 184.
** "Łódzkie getto 1940-1944 vademecum" Julian Baranowski s. 117.
zdjęcia:
* Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu Yad Vashem
** Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie

ul. Łagiewnicka 25, Zegar wzorcowy

Na zdjęciu skrzyżowanie ulicy Bałucki Rynek i Łagiewnickiej.



Niemiecka administracja miała nie tylko nieograniczoną władzę nad mieszkańcami getta, ale była nawet w stanie przesuwać czas.

Kronika Getta Łódzkiego z 23 lipca 1942
:
"...Teoretycznie obowiązuje u nas przesunięty o 10 minut naprzód letni czas środkowoeuropejski...Ostatnio powstał plan uruchomienia dziesięciu zegarów publicznych, które wskazywałyby urzędowo ustalony czas dla getta. Projekt ten został zaakceptowany przez Bałucki Rynek i przekazany Głównej Komisji Fachowej dla wprowadzenia w życie. Stronę technicznę powierzono zegarmistrzowi p. Sz. Dłużniewskiemu..."


Kronika Getta Łódzkiego z 26 listopada 1942
:
"Zegar wzorcowy na Bałuckim Rynku, o którego zainstalowaniu już informowaliśmy, został uruchomiony w czwartek. Będzie to udogodnieniem dla ludności getta, ponieważ do tej pory każdy urząd i resort kierował się innym czasem, co często prowadziło do spóźnień, budzących niezadowolenie kierownictwa. Miejmy nadzieję, że dzięki temu zegarowi wzorcowemu przyjmie się w getcie jednolity czas."


Od listopada 1942 roku wzorcowy zegar na dachu kamienicy przy ul. Łagiewnickiej 25 wskazywał jedyny właściwy, kończący się czas "Wohngebiet der Juden".